/Tekst napisany z okazji ostatnich dziesięciu pojawień Kobiety Sarny w ramach festiwalu Audioart w listopadzie 2017 roku/ Text wrote for last 10 apperance of The Roe Deer Woman during Audio Art festival, November 2017/ -> english version
To historia o miłości, historie o miłości dotyczą nas wszystkich.
To historia o miłości, historie o miłości dotyczą nas wszystkich.
To historia o miłości, historie o miłości dotyczą nas wszystkich.
To historia o miłości, historie o miłości dotyczą nas wszystkich.
Najpierw miałam sen, bo od snów przecież zawsze wszystko się zaczyna. W tym śnie, który przyśnił mi się w Szwajcarii zaczęłam wchodzić na drzewo, a w zasadzie chodzić po drzewie. Moje stopy dotykały kory, chodziły po niej, grawitacja zmieniła na potrzeby tamtego wtedy swoje właściwości. I cały świat obrócił się dla Mnie. Cały świat obrócił się dla mnie. Dla mnie. Do mnie.
Wtedy.
Miesiąc później jestem na projekcie artystycznym w Andaluzji, parogodzinna improwizacja, podczas której opowiadam sen, szwajcarski sen po prostu pojawia się, wchodzi w rzeczywistość, która nagle zakrzywia się. Opowiadam o stopach dotykających kory, o stopach na korze i znajduję wielki kamień, który w zasadzie jest wielką grudą ziemi. Jakoś tak mówię do niego, o nim: 'He doesn’t have arms, He doesn’t have eyelashes, He doesn’t have a penis, but why not why not why not. Why can’t He be my husband. '
Pierwszą osobą jaką przypadkowo spotykam po trzymiesięcznej nieobecności w Krakowie jest Marcin Ś. Nie, to nie jest historia o miłości do Świetlickiego. On mi po prostu mówi, że tematem najbliższego Gadającego Psa jest literka "Y" i ja wtedy wymyślam, wymyślam te historię o kobiecie sarnie. O kobiecie, o sarnie, która nazwała się M, bo od zawsze szukała Y. Sarna miała być trzecią z kolei bajką rysunkową, ale jak się szybko okazało z ilustracjami nie było jej po drodze. Były jednak niezbędne w procesie stwarzania, to całe MY powstało wlaśnie z rysunków, bo oprócz twarzy o potrójnych nosach i oczach zamiast piersi, to potrafię jeszcze całkiem nieźle rysować hybrydy. MY było właśnie taką hybrydą dwóch jakby saren, dwóch jakby ludzi. Jeśli to dla kogoś istotne to w kolorze żółtym.
Więc najpierw piszę ją po polsku, choć wtedy w Andaluzji pierwszy raz przemówiła po angielsku. Najpierw powstaje rysunkami, trudno powiedzieć co jest pierwsze, czy słowo, czy ilustracja, u mnie to jakoś tańczy chyba razem. Rysunki się gubią, a ona dostaje drugi język. Pare miesięcy później z okazji mojej meksykańskiej wystawy o zagubionych bajkach - trzeci. "Los cuentos perdidos emergen en Mexico para seguir desambulando" / "Zagubione bajki, pojawiają się w Meksyku, żeby zapodziać się ponownie". W Mexico City przez tydzień zostaje rozprowadzana przez wolontariuszy w formie pięciominutowych audycji. Kiedy Ona chodzi po ulicach Ciudad de Mexico, ja jestem w Europie. Staje się trzyjęzyczna i wtedy przychodzi ten surrealistyczny Broadway. Miesiąc przed nim przywożę ze Szwajcarii serię obrazków "Swiss dream" i historię o tym jak zakochuję się w mężczyźnie, który potem przyżąca kolacje z Sarny. Na wtedy roe - deer woman przybiera formę performensu zwierzenia.
Sen zajawia się, Jawa już chyba nie przestanie być nigdy mniej oniryczna, stąd te nad/pod świadome zamieszania i wymieszania. Więc Szwajcaria, Sarna przetłumaczona na trzy języki i kolacja z z niej. Nie mogę nie wspomnieć o wystawie obrazów z kruszonych kamieni, w szwajcarskiej galerii i o moim nocnym mocnym performensie w niej dla trzech osób.
No ale ten Broadway, to się wydarza. Ląduję w sylwestra w Nowym Yorku i nigdy już nie udaje mi się postrzegać czasu tak samo. Pierwszy Nowy rok w chmurach i dwudziestydrugi po lądowniu. Przybywam z przyszłości i szybko uczę się rozciągać i przyspieszać czas. No, ale ten Broadway: Movement Research, Eden Expressway, to takie miejsce skupiajace sie na eksperymentach w ruchu. Z okazji tamtego wtedy postanowiłam skupić się na moim własnym movement research i zatracić się poprzez ciało w trzech wersjach językowych na tyle, by znaleźć język czwarty. Mieszam Kobietę Sarnę z Roe-deer woman i z La Mujer Ciervo, intuicyjnie ruszając się na wszystkie z możliwych stron świata. Pamiętam, że schody na salę są pochyłe, jakby całe piętro było trochę znoszone na lewo. Natomiast jeśli istnieją ideały sal, to tamta sala nie mogła wyśnić, wyjawić mi się idealniejsza. Tam wtedy wszystko wydarzyło się jakoś tak bardzo w punkt.
W parę miesięcy po Broadwayu zamieszkuję na ponad dwa miesiące w meksykańskim miasteczku. Tam pierwszy raz porównuję swój performens do zdarzenia efemerycznej paniki, wymyślonego przez Alejandra Jodorowskiego. Zdarzenie efemerycznej paniki ma na celu dotarcie do osoby ukrytej wewnątrz siebie. Performer jest poetą w stanie transu. Kobieta Sarna przestaje być bajką, a staje się wierszem. Paniczną, trzy językową, poszukującą nadjęzyka La mujer ciervo zostawiam na ponad rok w Mexico City, sama wracając do Europy.
Po roku Sarna przylatuje (do mnie).
Ostatni performens wydarza się ostatniego dnia sierpnia w Cricotece. Przed nim zaczynam panikować i po raz kolejny rozumiem, że Ona jest możliwa tylko poprzez panikę, bo najwidoczniej jeszcze nie dotarłam do tej ukrytej we mnie- mnie. Tamtego razu skupiam się na tym, żeby -byłam -nie znaczyło -jestem-. Symbolicznie uwalniam się, ale od niesprecyzowanych pragnień. Po performensie/ zdarzeniu efemerycznej paniki dostaję kamień od potencjalnego Y, i chwilę później spełnia się ostatni sen sarny, którą jednak ani na chwilę nie przestaję być, nawet jeśli wydaje mi się, że tak jest. Sny mają te poważną własciwość, że się z nich budzimy. Z tamtego snu, ostatniego snu sarny obudziłam się tak gwałtownie, że aż musiałam zakopać Kamień. Na szczęście mam jeszcze pryzmat, dzięki któremu udaję mi się usypiać jawę.
To fragmentaryczna historia Sarny, Roe deer woman, która przyszła do mnie pewnego dnia. Żaden performens./zdarzenie efemerycznej paniki/ pojawienie, nie było takie same. Niektórzy mieli okazję widzieć więcej niż jedną odsłonę sarny, ale tylko ja jestem jedynym widzem/ świadkiem wszystkich jej pojawień. Tych w szwajcarskich galeriach sztuki, broadwayach, budapeskich ogródkach, krakowskich kuchniach, czy meksykańskich dachach. Sama uczyła się nowych języków, a mnie kosmicznych przemieszczeń. Zawsze była in progress, nigdy nie była w pełni gotowa. Tym tekstem próbuję wytłumaczyć czym/kim ona dla mnie jest, ale sama łatwo gubię się w dygresjach i własnych pragnieniach. Poległam w tworzeniu wielu MY. Okazuje się jednak, że bardzo trudno być hybrydą, któraś z jej części musi zdecydować się na chodzenie do tyłu, a to dosyć poważny kompromis. Nie każdy rodzi się ze zdolnością do tak poważnych kompromisów, nie każdy rodzi się ze zdolnością do chodzenia do tyłu.
Podobno wracanie do początków jest ważne, podobno na początku wydarza się i tak, to co najważniejsze. Sarna - roe deer woman - la mujer ciervo, w początku była bajką. Marzy mi się więc dla niej po prostu Happy End. Niech ta instalacja właśnie nim będzie. Szczęśliwie chcę zakończyć jej pojawianie się. Były zwierzenia, była efemeryczna panika. Teraz chcę ją przeprosić, że wtedy w Szwajcarii zjadłam ją. Miłość sprawia, że jestem szalona i tracę zmysły, wtedy akurat na tyle, by zjeść samą siebie. Smakuję przerażająco pysznie, świadomość tego smaku to jedyne pocieszenie. Nie, nie jem mięsa. Chcę jej podziękować za wspólną podróż w kosmos. Niech sobie leci, gdzie chce, niech sobie zwiedzi wszystkie galaktyki, jeśli tylko ma na to ochotę. Sarna wchłonęła się we mnie, byłam zawsze znaczyło jestem, ale teraz już symbolicznie żegnamy się, choć tak na prawdę nigdy się nie rozstaniemy.